Moja pierwsza przygoda z hybrydą zaczęła się w sierpniu ubiegłego roku. Z racji dłuższego urlopu nad morzem i świadomością, że moje paznokcie są kruche i zwykły lakier szybko odpryskuje, postanowiłam udać się na manicure hybrydowy. Hybrydy wytrzymały ponad 2 tygodnie bez jakiegokolwiek znaku o upływającym czasie, oprócz odrostu. Kolor był niesamowity (gold disco z semilaca), aczkolwiek zaczęło mi ciążyć to, że jest cały czas taki sam przez tyle czasu. Zwyczajnie brakowało mi cierpliwości i cieszenie się oszczędzeniem czasu. Hybrydę zerwałam i okazało się, że moje paznokcie są w fatalnym stanie. Połamały się i zrobiły miękkie jak kartka. Obiecałam sobie - nigdy więcej hybryd!
Nastał styczeń, okazja po okazji, w końcu wypadło że w ciągu tygodnia miałam 3 ważne wyjścia. Gdybym miała co dwa dni malować paznokcie, zwyczajnie zabrakłoby mi czasu. Ale przecież są hybrydy. Trudno, że paznokcie będą zniszczone, przynajmniej spokój na 3 tygodnie.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy pozbywałam się hybryd i okazało się, że płytka - faktycznie, jest miękka, za to paznokcie są długie! I były długie aż do momentu kiedy zdecydowałam się na zakup własnego zestawu do hybryd.
Moje zdanie na temat manicure hybrydowego diametralnie się zmieniło. Dostrzegłam, że jest to doskonały wynalazek :) Oszczędzamy swój czas, efekt trzyma się do 3 tygodni, nie trzeba mieć obaw o odpryski. A co do mojego braku cierpliwości do jednego koloru...chyba dojrzałam do tego, aby się przyzwyczaić do tego, co kiedyś dyskryminowało - według mnie, hybrydy. Ponadto moje paznokcie przez prawie rok zyskały na odporności. Odżywki i umiejętne podejście zrobiły swoje. Dlatego owa hybryda okazała się na plus.
W następnym poście przedstawię mój zestaw hybrydowy, obserwujcie :)